środa, 9 listopada 2011

Zatoka Ha Long czyli jak wydymac bialasa

Z uwagi na tytul daruje sobie filozoficzny wstep i przejde od razu do sedna.
Na nastepny cel naszej wedrowki wybralismy Zatoke Ha Long, ktora ma tu robic za jeden z cudow natury nowego Millenium, ktore zapowiada nadejscie nowych leszpych czasow. Jako, ze kontrola to najwyzszy stopien zaufania, postanowilismy zgodnie z zaleceniami KC skierowac tam nasze nigdy nie zamykajace sie oko.
Jeszcze wczesniej podpytywalismy Polakow, ktorych spotyka sie w Wietnamie na kazdym kroku, jak tam jest. Opinie byly sprzeczne, ale raczej na minus. Jedni mowili, ze tak sobie, inni ze lipa. Ale nie po jest sie w kraju ryzowym, zeby bac sie zoltych kurdupli. Dlatego wykupilismy 2-dniowy tour z zarciem i noclegiem na labie za 35 dolcow od lepka i tak rozpoczelismy nasza podroz do Hadesu. Mimo, ze wydawalo sie nam ze to duzo to cena byla jednak z tych srednio niskich, bo inni placili i po 60 dolcow, a dostali to samo co my.
Juz na wstepie zaczelo sie fajnie. W pojezdzie wielkosci minibusa bylo stloczonych 25 osob razem z bagazami, ktore byly wpychane nawet pod siedzenia, zeby zwiekszyc objetosc. Dodatkowym ulatwieniem sa rozkladane krzeselka w przejsciu busa, tyle ze bez oparcia na glowe. Oczywiscie trafily sie one nam, bo bylismy zgarniani na koncu.
Podroz trwala bite, doslownie bite 4 godziny w upale slonecznym i cudowniej mieszaninie spoconych cial i ciaglego trzymania sie prosto. Mialem do wyboru medytacje badz pisanie w myslach japonskiej poezji haiku, bo na nic wiecej nie bylo miejsca.
Na miejscu trafilismy do portu, gdzie w odstepach 5 minutowych przyjezdzaly busy takie jak nasz albo i wieksze, wyrzucajac kolejne grupy owiec do strzyzenia. Po drodze mijalismy tylko banery reklamowe, ktore zachecaja do glosowania na Halong jako nowy cud natury. Jako, ze do tego tytuly kandyduja tez Mazury, wiec jako Polak, Racjonalista i Ekonom nie moglem dac im swojego poparcia.
Scenariusz w tej przystani jest prosty, jeden statek cumuje, bialasy robia wypad, pol godzinki przerwy i kolejna grupa ma zabierac tylek na statek, ktory bierze szybki kurs w kierunku na Zatoke. Mimo, ze miejsc do cumowania jest sporo, to w porcie ruch trwa non stop od 8 rano az do zachodu slonca. Juz w porcie widac ze statek jest tu prawie tyle co ciesninie Bosfor. Tyle ze nie sa to transportowce, tylko stateczki wietnamskie robione pod turystow.
Po zaokretowaniu sie na lajbie nie pozwolono nam udac sie do pokoi, za to zostalismy przez naszego wietnamskiego-przewodnika spedzeni do jadalni, co by delektowac sie lunchem. Spotkalismy tez kolejna 6-osobowa grupke Polakow, dzieki czemu tworzylismy najwieksza grupe etniczna na lajbie, bijac na glowe nawet zaloge. Przejdzmy jednak do zarcia.
Na poczatek przyniesli talerz z frytkami, jakimis muszelkami, 6 malych osmiornic i troche owocow. Dobra, troche malo jak na jednego, ale damy rade. Jak sie okazalo nie docenilismy Wietnamcow bo byla to porcja na caly 5 osobowy stol. I tak w sumie mielismy farta bo stoly 6-osobowe dostaly dokladnie taka sama porcje. Na szczescie dali jeszcze troche ryzu, dzieki czemu jako tako zapchalismy zoladki. Jedzenie w ten sposob ma jeszcze ta przyjemnosc, ze zgarniajac zarcie na swoj talerzyk, kazdy patrzy na ciebie ile bierzesz i czy przypadkiem nie za duzo i kontroluje dokaldna liczbe pojedynczych fryteczek ktore zgarniasz.
Przy okazji, zostalismy poniformowani, ze jakikolwiek prywatny alkohol na pokladzie jest zabroniony i za przylapanie placi sie cene trunku plus 1 dolara. Jak wiadomo jestem czlowiekiem z niewyczerpywalnym zrodlem cierpliwosci, ale mam pewne priorytety, ktorych bronie niczym niepodlegosci. Zoltki wlasnie w ten sposob powaznie nadwyrezyli nasze stosunki dwustronne.
Po urokliwym lunchu, nadal nie molglismy udac sie do pokoi, tylko zapedzono nas na gorny poklad, gdzie mielismy delektowac sie widokami do czasu, gdy przybijami do pobliskiej wysepki i pojdziemy zwiedzac jakies jaskinie. Nasz destination point byl przy samym wejsciu do zatoki i ogolnie rzecz biorac byl jak cala reszta tego obszaru zapchany grupami turystow.
Haslem przewodnim naszej wyprawy mogly byc slowa naszego zoltego guida "Quick,quick we have only 30 minutes". Kazdy punkt naszego touru byl dokaldnie zaplanowany i nie ma mowy o odstepstwach, jak ci sie nie podoba to zostan na lajbie. Jaskinie do ktorych poszlismy byly nie oszukajac nikogo lipne. Po pierwsze tak napakowane ludzmi jak dobra kasza slonina, ze od goraca czlowiek czul sie jak w saunie. Po drugie udekorowane jakimis kolorowymi swiatelkami, zeby wygladaly cool. Te swiatelka dawaly moim zdaniem efekt neonow barow ze stripteasem, tyle we srodku jaskin bylo nudniej.
Wietnamskie kurduple jednak dopiero zaczynaly swoja kampanie przeciwko naszemu spokojowi wewnetrznemu i postanowili przetestowac nas na powaznie. Najpierw postanowili uspic nasza czujnosc i pozwolili w koncu zaniesc nasze bagaze do pokoi. Mi trafil sie room tuz przy samym silniku, gdzie halas byl niemilosierny, a i samo lozko trzeslo sie od pobliskiej maszynerii, tak jak burdelach Las Vegas. Na szczescie za kompana niedoli dostalem studenta z Japonii, z ktorym moglem pocwiczyc wiersze haiku. Na razie jednak interesowala mnie woda w lazience, zeby obmyc me piekne cialo. Shower wzialem raz dwa i jak sie okazalo byl to strzal w dziesiatke, bo jakies 20 minut pozniej wody nie bylo juz w zadnym pokoju. Co nie wynikalo z tego, ze jej nie bylo na statku, po prostu Wietnamce zakrecily kurek.
Najbardziej trafny sposob w jaki moge okreslic naszego guida to ze byl owocem zwiazku kurwy i cwela. Na skargi pasazerow, ktore nie dotyczyly tylko wody w pokoi, regowal zapewnieniem, ze zaraz to zalatwi, po czym nie robil nic. Gdy znowu przychodzilo sie do niego ze np. wylaczono elektrycznosc i nie ma swiatla, mowil ze spojrzeniem niewiniatka, ze przeciez prad jest, robiac z ludzi totalnych idiotow. Cala obsluga na statku miala na nas w sumie wyjebane, co pokazala kolacja. Gdy juz zjedlismy swoje porcje, co szczerze mowic nie zajelo nam duzo czasu, kucharz wniosl zarcie dla zalogi. Ryzu dostali tyle co cala grupa turystow, do tego kalmary w ciescie, zamiast jakis gownianych warzyw i popijali je sobie browarkami, ktore nas kosztowaly trzykrotnosc ich wartosci. W jezyku ludzi i zwierzat nie ma chyba przeklenstw, ktorymi w tym momencie chcialem uzyc by wyrazic moja opinie o tej sytuacji.
Gowno obslugi naszego touru, rekompensowaly tylko i wylacznie sama zatoka Ha Long, ktora bierze swoja nazwe od smokow, ktore udaly sie tu na wieczny odpoczynek, a z morza wystaja ich grzbiety. Widoki skal i okolicznych wysp sa naprawde ladne. Krajobrazowo zatoka ma naprawde wiele do zaoferowania i mozna spedzic tu nawet kilka dni delektujac sie otoczeniem. Na tyle mi sie podobalo, ze porzucilem plany o zbombardowaniu naszej lajby napalmem po powrocie na lad.
Niestety nasi opiekuni chyba zauwazyli, ze zaczyna nam sie podobowac i zareagowali natychmiast. Nie zwiedzilismy calej zatoki, tylko udalismy sie wytartym szlakiem w poblize zamieszkalej wyspy Cat Ba. Tam mielismy wyladowac czesc turystow, ktorzy zostawali tam dluzej, a reszta miala zostac na nocny popas na statku.
Zawsze w sytuacjach kryzysowych moim ratunkiem byly zebrane dziela Lenina i alkohol. Poniewaz to pierwsze nie bylo dostepne, wybralem z koniecznosci druga opcje. Razem z dziewczynami siedzialem na gornym pokladzie raczac sie browarami. Zostalismy tam do pozniej nocy, pozniej udalem sie do pokoju, gdzie czekalo mnie wyzwanie spania przy silniku.
W nastepnym dniu naszego touru mozna szczerze powiedziec, ze dzialo sie niewiele. Do godziny 10 stalismy tam gdzie stalismy. Nasza aktywnosc tego dnia ogrniczyla sie do zwiedzenia wioski na wodzie w zatoce, ktora mijalismy poprzedniego dnia i 30 minut na kajakach. A potem zabrano nasze tylki z powrotem na poklad i ruszono do portu na ladzie.
Ogolnie cala wyprawa na Ha Long to mimo fajnych widokow chujnia z grzybnia z patatajnia. Kasa ktora zaplacilismy Kitajcom nie byla warta, tego co za nia dostalismy. Caly tour mial charakter typu "zaplaciliscie a i tak bedziemy was jebac w tylek bez mydla". Ale jak mowi stare przyslowie Tomasza B. " co nas niezabije, to rozjebiemy sami". Niech wiec Zoltki zaczyna sie martwic przed ogniem Czerwonej Rewolucji.

Ku chwale nie wiem czego, ale czegos.

1 komentarz:

  1. myślę że jako ziobrysta podeszłeś to tych wydarzeń zbyt emocjonalnie

    OdpowiedzUsuń