czwartek, 17 listopada 2011

Dalat czyli z powrotem do gor

Po raz kolejny podczas zwiedzania Wietnamu porzucilismy cieplo i wygode nizin by hartowac nasze ciala w gorach. Czarek i Iza, z ktorymi bylismy w Hoi An, ruszyli na kolejne plazowanie w miejscowosci Nha Threng, a my do Dalatu, ktory jest nazywany lokalsow malym Paryzem. Slyszac takie okreslenie spodziewalismy sie malego przytulnego miasteczka. Dalat bylo, podkreslam bylo takie, bo obecnie jest to miejski moloch, ktory zamienil piekny kwiat w chwasta.
Ku pamieci pozostalo jednak kilka punktow, ktore rzeczywiscie przypominaja o tym jak to wszystko wygladalo w przeszlosci. Naszego pierwszego dnia, postanowilismy zwiedzic co nieco na piechote. Bylo to zamierzenie zgodne z wartosciami Partii, a przy tym pokazalo, ze nie jestesmy ciotami z Zachodu i nie musimy wszedzie jezdzic taryfa.
Zwiedzanie zaczelismy od atrakcji nazwanej przez tutejszych "Crazy House". Nalezy on do miejscowej dzianej kobity, ktora po studiach architektonicznych w Moskwie chciala pokazac krajanom jak uzewnetrznic siebie w projektowaniu swojego domu. Co prawda to zamierzenie nie do konca jej sie udalo, ale wynalazla swietny sposob na zarobienie kasy, poniewaz dziwne ksztalty domkow i ich wnetrz szybko przyciagnely blade zachodnie twarze. Lokalsi, ktorzy poczatkowo traktowali wlascicielke tego przybytku jako nieszkodliwa wariatke, teraz przecieraja swoje kaprawe oczka ze zdumienia. Crazy House oprocz tego, ze zarabia na siebie jako "muzeum", to tez jest otwarty jako hotel dajac podwojny przyplyw gotowki. W tej chwili w calym osrodku stalo juz kilka domkow, a budowie byl kolejny. Po raz kolejny sprawdza sie przyslowie, ze sa na swiecie rzeczy, ktore nie snily sie planistom z KC.
Drugim check-pointem byl palac wypoczynkowy ostatniego krola Wientamu, Bao Daia, ktory slynal z dwoch cech charakteru: tepoty umyslowej i okropnego smaku artystycznego. Wietnamce smieja sie nawet, ze jego rezydencja to najbrzydszy palac w calym kraju. Przychodzi mi to z niewyslowionym trudem, ale musze sie z nimi w tym punkcie zgodzic. Palac Bao Daia zarowno na zewnatrz jak i srodku przypomina wille w stylu Sopot lata 70, tylko ze zbudowana w 1937 roku. Widac wiec skad blok komunistyczny czerpal wzroce architektoniczne. Zobaczenie tego zabytku warte jest jednak zachodu, bo przetrwal praktycznie niezmieniony odkad jego glowny lokator musial uciekac do Europy. Okolica w ktorej stoi palac jest mocna willowa i sporo Wietnamcow z calego kraju buduje tu swoje palacyki, ktore sa czesto duzow wieksze i ladniejsze niz palacyk Bao Daia.
Reszte naszego planu turystycznego tego dnia ograniczylismy do obejrzenia wietnamskiej katedry, wielkosci parafii w Zebrzydowie i repliki wiezy Eiffla, ktora Wietnamce stworzyli dostosowujac nadajnik radiowy. W czasie tej eskapady wyczailismy tez najlepszy sposob na znalezienie dobrego zarcia na szybko w miescie. Rozwiazaniem okazala sie dzieciarnia. W Dalat, podobnie jak innych miastach Wietnamu, o godz. 17 zamyka sie szkoly. Wiekszosc gownazerii, ktorej na ulicach robia sie chmary idzie wtedy cos zezrec. I w tym momencie wkracza prawo popytu i podazy, ktore zniszczylo piekny sen centralnego planowania towarzysza Lenina. W alejkach obok szkoly, juz czekaja starsze kobity ze swoimi malymi stoiskami, ktore serwuja rozne rodzaje sandwichow i przekasek. Nazwy tych dan nie znam po dzis dzien, ale jedno moge powiedziec na pewno, sa zajebiste i tanie. W ten jakze smakowity sposob zakonczylismy 1 dzien w Dalat.
Kolejny poranek mial zwiastowac moj kolejny dzien na skuterze razem z moimi towarzyszkami podrozy, Iza i Marta. W trojke postanowilismy wyruszyc na pizdzikach i przy okazji poznac okolice. W drugim w swoim zyciu dniu jazdy na pizdziku, szlo mi juz zupelnie niezle. Serpentyny i dziury na drogach nie sprawialy problemow, tym bardziej ze ruch byl raczej niewielki. Najwiekszym zagrozeniem byly zajefajne widoki. Rozciagajace sie na wzgorzach plantacje kawy albo bananow, pola, laki i strumyki naprawde przyciagaly oko i mogly dekoncentrowac.
Nasza jazda nie byla oczywiscie bezcelowa. Zamierzalismy zobaczyc tradycyjna fabryke jedwabiu i wodospady, ktorych tu pelno. Dzieki google maps, Lonely Planet i znalezieni lokalnego zoltka, ktory rozumial pare slow po angielsku oba zamierzenia udalo sie zrealizowac. Fabryka zaskoczyla nas pozytywnie, bo nie trzeba bylo bulic kasy, zeby ja zobaczyc. Tlumaczy to fakt, ze to normalnie dzialajacy zaklad, ktory zarabia na sprzedazy swoich towarow. Sama fabryka i jej pracownicy wygladaja jak zywcem przeniesieni z filmu "Ziemia Obiecana". W sklad zakladu wchodzi tez dzial z krawcowymi, ktore gotowy material przerabiaja na szale, koszule, suknier i inne wdzianka. Przynajmniej w tym miejscu, nie mialem jeden jedyny raz watpliwosci co do oryginalnosci produktu.
Po wizytacji przemyslowej, czas bylo na wartosci przyrodnicze i kulturowe, odwiedzajac pobliski Wodospad Slonia i pagode z posagiem Happy Buddy. Zaczelismy od zobaczenia wodospadu, o ktorym nadal nikt nie wie dlaczego ma taka nazwe. Bylo to o tyle fajne miejsce, ze oprocz widoczkow, oferowalo na nizszych poziomach zajebista wodna mgielke. Kazdy kto chociaz raz przezyl upal 35 stopni z wilgotnoscia powietrza 80%, wie ze taka mgielka daje uczucie porownywalne z orgazmem przezytym z 16-letnia uczennica gimnazjum katolickiego. Co do pagody to nie zrobila na nas wrazenia, ale to glownie dlatego, ze widzielismy ich juz chmare. Posag Buddy byl natomiast calkiem zabawny. W Wietamie kazdy Happy Budda to grubas rozwalony na siedzisku z usmiechem goscia, ktory juz niezle popil i pojadl, a impreza trwa nadal. Co prawda jest zrobiony z jakiegos tandetnego materialu, ale prezentuje sie niezle.
W ten sposob zakonczylismy zwiedzanie countrysideu i ruszylismy na pizdzikach z powrotem do miasta. W Dalat zahaczylismy jeszcze o najstarsza stacje kolei w tym kraju, ktora wybudowali Francuzi, zeby zwozic tu swoich rannych soldatow na wypoczynek. Calkiem ladne miejsce, tym bardziej ze do zobaczenia jest tez oryginalny tabor z tamtego okresu bledow i wypaczen. Dla uczczenia tego jakze pracowitego dnia, pojechalismy wieczorem na taras widokowy, by z gory napawac sie widokiem krajobrazu i swoja chwala. Tym samym zakonczyla sie nasza przygoda w tym miescie i czas bylo zjechac nam z powrotem do dolin by na nowo podjac walke z kapitalistyczna demagogia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz